Patagonia 2024

O wyjeździe do Patagonii myślałem już jesienią 2019 roku. Kreśliłem pierwsze plany, szukałem informacji, zbierałem dane. Pierwotny plan zakładał odwiedzenie jednego z najpiękniejszych widokowo zakątków świata w kwietniu 2020 lub 2021. Niestety pandemia pokrzyżowała wszystkie te zamiary, a potem jak to w życiu bywa zmieniły się fotograficzne priorytety. Jednakże latem 2023 pomysł wrócił i w kwietniu kolejnego roku doczekał się realizacji.

W tym wpisie postaram się zebrać nieco praktycznych porad i opisać mój wyjazd do Patagonii. Chociaż lepiej powiedzieć „nasz” bo byłem tam razem ze Stanisławem i Łukaszem, których z tego miejsca serdecznie pozdrawiam.

Zapraszam do lektury!

Porady praktyczne

Kiedy byłem i co z tego terminu wynika?
Na termin wyjazdu wybrałem 5-22 kwiecień, który można powiedzieć, jest w tamtejszej przyrodzie odpowiednikiem naszego października. A więc to, czego oczekiwaliśmy to złote i czerwone liście na drzewach, rude trawy i ośnieżone najwyższe szczyty. Jednocześnie byliśmy przygotowani na jesienne temperatury i aurę. Przygotowując się do wyjazdu czytałem, że należy wziąć pod uwagę dość regularne nocne przymrozki (do około -3st.C), a temperatura w dzień raczej nie przekroczy 10-12st.C. Tymczasem rzeczywistość mile zaskoczyła. Przymrozki były może 3 razy, za to w dzień było naprawdę ciepło, a czasami wręcz upalnie. Był dzień, gdzie słupek rtęci w cieniu powędrował na 19st.C, a w słońcu naprawdę ciężko było wytrzymać. Mityczne wręcz, opisywane wszędzie wichury również okazały się mocno przereklamowane. Naprawdę wietrzne było może na 2-3 plenerach (czyli wschodach/zachodach). Rozumiem przez to, że trzeba było faktycznie uważać żeby wiatr nie wywrócił statywu z aparatem. Pozostałe dni były niemal bezwietrzne lub wiatr zupełnie nie przeszkadzał w czymkolwiek. Osobną kwestią jest podróżowanie autem po otwartych przestrzeniach. Tam wiatr ma się gdzie rozpędzić i prowadząc samochód czy wychodząc z niego na postojach czuć było, że wieje. Przyznam, że bardziej wietrzne okazały się dla mnie Wyspy Owcze, ale to osobny temat. A być może tylko tak trafiliśmy z pogodą.
Z terminem wyjazdu wiąże się również ilość ludzi na szlakach, obłożenie bazy noclegowej oraz zatłoczenie miejscówek fotograficznych – zwłaszcza tych najbardziej znanych. Czytałem, że w kwietniu należy się spodziewać dużej liczby fotografów i ta informacja się sprawdziła. Natomiast zwłaszcza w rejonie El Chalten ilość miejsc ciekawych fotograficznie jest tak duża, że nie mieliśmy problemu z tą kwestią. Staraliśmy się też być na miejscówkach z dużym wyprzedzeniem (nawet 2 godziny, zwłaszcza przed zachodem) jednak przydało się to tylko raz w Torres del Paine. Jeśli chodzi o turystów czy dostępność noclegów nie było z tym żadnego problemu.

Jesienne barwy Patagonii

Przelot.
Sprawdziłem wiele linii lotniczych i połączeń. Ostatecznie najrozsądniejszym wyborem okazała się chilijska linia lotnicza LATAM (bilety na całą trasę kupiłem przez ich stronę www.latamairlines.com). Wylot i powrót odbył się z Katowic (najbliższe lotnisko od naszych miejsc zamieszkania) a lotniskiem docelowym była Punta Arenas. Bilety rezerwowałem we wrześniu 2023. Nie była to najtańsza opcja, ale myślę, że optymalna biorąc pod uwagę stosunek ceny do nakładu sił. Jeśli chodzi o nominalnie tańsze miejsca wylotu to były nimi Wenecja, Bolonia, Rzym i Wiedeń. Frankfurt również wypadał nie najgorzej. Natomiast trzeba pamiętać, że do ceny biletu należy doliczyć koszty dojazdu na lotnisko, parkingu czy ewentualnych noclegów. Można również lecieć do El Calafate, niemniej ta opcja oznacza droższy przelot oraz droższe wypożyczenie samochodu. Pierwotnie lot miał odbyć się z przesiadkami we Frankfurcie, Madrycie, Sao Paulo i Santiago, ale ze względu na odwołanie lotu z Frankfurtu do Katowic skończyło się na trasie przez Warszawę, Madryt, Santiago i Puerto Montt w jedną a Puerto Montt, Santiago, Miami i Warszawę w drugą stronę. Dwiema liniami – polskim LOTem oraz chilijskim LATAM. Tu uwaga: bagaż rejestrowany w drodze „tam” odbieraliśmy w Madrycie, a potem w Santiago gdzie odbywa się kontrola celno-sanitarna (o czym nieco więcej za chwile). W drodze powrotnej w Miami, choć gdy nadawaliśmy je w Punta Arenas zapewniono, że dolecą bez odbierania do Katowic.
Gdyby zdarzyło Ci się Drogi Czytelniku lecieć przez Madryt czy Miami trzeba zaplanować na te przesiadki więcej czasu. W mojej ocenie minimum absolutnym jest 2,5 godz. W Madrycie trzeba oprócz samego odebrania i nadania bagażu przejechać na terminal 4S skąd odlatują samoloty LATAM, a to wymaga najpierw przejechania darmowym autobusem na terminal 4, a następnie bezzałogowym pociągiem na terminal 4S. W Miami nie jest to aż tak rozbudowane, ale są duże kolejki do kontroli bezpieczeństwa oraz do kontroli paszportowej. My mieliśmy dużo czasu bo 9 godz. w Madrycie i 12 godz. w Miami, więc po pozostawieniu bagaży w przechowalni udaliśmy się zobaczyć oba te miasta.
Kolejną wartą wspomnienia kwestią jest to, że do Chile nie wolno wwozić żadnej nieprzetworzonej żywności. Nie wiem dokładnie co wolno, bo nigdzie nie znalazłem takiej precyzyjnej informacji, ale na pewno nie można świeżych warzyw i owoców oraz mięsa. My mieliśmy liofilizaty z Polski oraz nieco słodyczy (czekolada, batoniki itp) – to przeszło bez problemu. Zanim zostaliśmy poddani kontroli musieliśmy wypełnić formularz, w którym deklarujemy czy wwozimy zabronioną żywność czy nie. Dostępna była wersja elektroniczna (po zeskanowaniu kodu QR dostępnego na plakatach po wyjściu z samolotu) lub papierowa wyłożona w pomieszczeniu, przez które przechodzi się po kontroli paszportowej i odebraniu bagażu. My wybraliśmy tą pierwszą opcję i bez problemu dało się to zrobić na telefonie. Odpowiednie służby same sugerują, że jak ma się jakąkolwiek żywność to lepiej zaznaczyć, że posiada się zabronione produkty. W najgorszym razie po prostu będziemy je musieli spożyć na miejscu lub wyrzucić. Jeżeli natomiast znajdą w bagażu zabroniony produkt, a deklaracja na to nie wskazuje to i tak go zabiorą, a dodatkowo grozi za to mandat (podobno wysoki, cokolwiek to znaczy).
Przy kontroli paszportowej dostaje się karteczkę z PDI (Polica de Investigaciones de Chile), która wygląda trochę jak paragon z kasy fiskalnej. Pamiętaj, aby ją zachować i nie zgubić. Bez niej będziesz miał problemy z wyjazdem z Chile.

Wynajęcie auta i przemieszczanie się na miejscu.
Ponieważ celem naszego wyjazdu była fotografia krajobrazu musieliśmy zapewnić sobie możliwie najlepszą mobilność, tak, aby dotrzeć na wschód czy zachód słońca w odpowiednie miejsce i w odpowiednim czasie. Wynajęcie samochodu to w takim przypadku jedyna rozsądna opcja.
Po skontaktowaniu się z kilkoma lokalnymi wypożyczalniami (z międzynarodowych marek był w Punta Arenas jedynie Europcar) wybór padł na www.asvrentacar.cl. Cena była dobra, opinie na Google również, kontakt bez problemów (mail, WhatsApp). Wypożyczyliśmy Hyundaia Verna. To sedan produkowany na rynek południowoamerykański i zdaje się indyjski. Auto miało bardzo duży bagażnik. Weszły tam 3 duże torby, jeden 50l plecak, statywy, 20l kanister na paliwo oraz jakieś luźne graty poupychane w wolnych przestrzeniach. Verna ma również wystarczająco wysokie zawieszenie, aby poruszać się po szutrach. Ogumienie wyposażone było w kolce pomagające prowadzić auto na oblodzonych nawierzchniach. Jeżeli nie miałeś okazji prowadzić auta z takim ogumieniem to upraszczając zachowuje się ono nawet na suchej asfaltowej nawierzchni trochę jak przy jeździe po mokrym asfalcie. Auto nie było nowe (2021) i miało przejechane niecałe 100tys km, za to przy zwrocie nie było absolutnie żadnych uwag ani szukania pretekstu, żeby zatrzymać depozyt. Człowiek odbierający auto sprawdził jedynie, czy jest zatankowane do pełna. Wszystko odbyło się o czasie i bez problemów. Zarówno odbiór jak i zwrot nastąpił na lotnisku.
Jeżeli tak jak my chcesz udać się do Argentyny, to powiadom o tym wypożyczalnię już na etapie wyceny i rezerwacji, a otrzymasz komplet dokumentów do tego potrzebnych. Za wynajem zapłaciliśmy w gotówce w USD natomiast depozyt standardowo został zabezpieczony na karcie kredytowej.

Przed wylotem należy również wyrobić sobie międzynarodowe prawo jazdy (wg. Konwencji Genewskiej). W Chile jest ono obowiązkowe, a w Argentynie teoretycznie nie, ale jak można przeczytać na stronie www.gov.pl „Nie ma formalnego wymogu posiadania międzynarodowego prawa jazdy, lecz jest to wskazane.” Prawo jazdy można wyrobić w Starostwie Powiatowym (dowolnym) i robi się to od ręki lub okres oczekiwania wynosi około tygodnia (tak było w moim przypadku). Warto pamiętać, że międzynarodowe prawo jazdy jest ważne tylko z polskim dokumentem.

Główne drogi, którymi się poruszaliśmy były asfaltowe i posiadały dobrą nawierzchnię. Natomiast część dróg (zwłaszcza w Chile) była szutrowa. Wszystkie drogi w Torres del Paine są szutrowe wraz z dojazdem drogą Y-290 od strony Puerto Natales. Szuter (po stronie Argentyńskiej) to również droga przy przejściu granicznym Cerro Castillo-Cancha Cerrera oraz droga 7 łącząca Estancia Tapi-Aike z El Cerrito. Szuter bywa w różnym stanie. Są odcinki gdzie można jechać 60-70km/h, a są takie miejsca gdzie trzeba jechać 5-10km/h, bo można zostawić wszystkie cztery koła na drodze.
Ograniczenia prędkości poza terenem zabudowanym to 110km/h w Argentynie i 100km/h w Chile.
Warto pamiętać, że odległości między miejscowościami są spore, a nie w każdej znajdziemy stację benzynową. Stąd wspomniany wcześniej kanister. W zależności od tego ile zamierzasz przemieszczać się w parku Torres del Paine może on być przydatny lub nie. Przez 4 dni przejechaliśmy tam ponad 300km. W samym parku nie ma stacji paliw. Najbliższa jest w Puerto Natales, ale gdy udajesz się w kierunku El Chalten (czy El Calafate) to najbliższa znajduje się w miejscowości Esperanza (skrzyżowanie dróg 40 oraz 5). Stacja benzynowa jest rownież w El Calafate i w samym El Chalten.
Czas na kilka zdań o przekraczaniu granicy lądowej Chile – Argentyna i odwrotnie. Korzystaliśmy z dwóch przejść. Opuszczając Chile po drodze było przejście Paso Río Don Guillermo znajdujące się między miejscowościami Cerro Castillo i Cancha Cerrera. To małe przejście graniczne na drodze szutrowej, które czynne było w godzinach 8.00-19.30. Zarówno po stronie Chilijskiej jak i Argentyńskiej wszystko przebiegło sprawnie i bez kłopotów. Potrzebna była karteczka z PDI, którą dostałem podczas kontroli paszportowej na lotnisku w Santiago (wspominałem o niej w części dot. przelotu), paszport, dokumenty przygotowane przez wypożyczalnię aut. Nikt nie sprawdzał bagaży. W drodze powrotnej skorzystaliśmy z przejścia Monte Aymond. Czynne dłużej bo od 8.00-23.00. Jest też większe. Tu również nie było większych problemów, jednakże ponieważ jak wcześniej wspominałem nie wolno wwozić do Chile świeżej żywności musieliśmy wyrzucić resztę warzyw, które wieźliśmy ze sobą. Bagaże były również skanowane. Przy odprawie paszportowej znowu dostaliśmy karteczki z PDI. Na obu przejściach punkty kontrolne chilijski i argentyński znajdowały się w osobnych budynkach w sporej odległości od siebie.

Ruszamy w trasę, ale najpierw na zakupy.

Granica Cerro Castillo-Cancha Cerrera

Granica Cerro Castillo-Cancha Cerrera

Sieć komórkowa, internet.
Hotele, czy też inne rodzaje zakwaterowania oferują na ogół dostęp do internetu, ale lepiej zwrócić na to uwagę przy rezerwacji. Zwłaszcza jeśli chodzi o Torres del Paine.
Zasięg sieci komórkowej dostępny jest w większych miejscowościach (Punta Arenas, Puerto Natales, El Calafate, Esperanza, Rio Gellegos, El Chalten), natomiast brak jest sieci przy drogach między miejscowościami. Nie ma również zasięgu w praktycznie całym parku Torres del Paine oraz w górach w obszarze El Chalten. Nie dotyczy to wioseczki turystycznej Serrano koło Torres del Paine, która jednakowoż położona jest poza administracyjnymi granicami parku.
Dostęp do internetu poprzez sieć komórkową można wykupić będąc jeszcze w domu w postaci przedpłaconego profilu eSIM. Ja zrobiłem to przez dostawcę MayaMobile https://maya.net/. Należy jednak przed zakupem upewnić się czy Twój telefon obsługuje taką usługę. Można to zrobić np. tutaj https://maya.net/esim-compatible-devices. Niemniej w samym El Chalten transmisja danych jest wyłącznie na poziomie EDGE – czyli w zasadzie jej nie ma.

Noclegi.
Do rezerwacji korzystałem ze znanego chyba każdemu portalu Booking.com. To, co warto wspomnieć to fakt, że za większość noclegów (poza Torres del Paine, gdzie była przedpłata pobrana przez Booking) dało się zapłacić w gotówce w USD. W Argentynie, a zwłaszcza w prywatnych kwaterach czy apartamentach jest to wręcz mile widziane. Konkretnych miejsc, gdzie nocowaliśmy nie wymieniam, bo wybór w Punta Arenas, El Chalten czy El Calafate jest spory i w szerokim przedziale cenowym – nie ma więc to sensu. Znajdziesz coś dla siebie na pewno. Jedynie Torres del Paine oferuje dość ograniczoną bazę noclegową, a ceny w samym parku potrafią przyprawić o zawrót głowy. Stąd spaliśmy w wioseczce Serrano położone tuż przy południowej granicy parku, gdzie ceny były i tak nie małe, ale już akceptowalne, zwłaszcza gdy dzieliło się koszt na 3 osoby.
Osobną kwestią są noclegi na kempingach. My spaliśmy przez dwie noce na kempingu Poincenot w Parku Narodowym Los Glaciares – czyli tym przy El Chalten i Fitz Roy. Chociaż kemping to trochę za duże słowo. Jest to po prostu teren w lesie na którym są miejsca na namioty. Nieopodal płynie strumień skąd można czerpać wodę. Według informacji jest ona zdatna do picia i wygląda, że faktycznie tak jest. My nie mieliśmy żadnych przygód z tym związanych. Na kempingu nie ma śmietników, więc wszystkie odpady zabiera się ze sobą. Warto mieć więc przygotowane worki na śmieci. Nie wolno również palić ognisk. Dozwolone jest używanie palników gazowych. Nie ma również elektryczności czy sanitariatów. Jest kibelek w postać metalowej budki pod którą jest dziura w ziemi. Podobnie wygląda kemping Agostini. Pomimo tego, że kemping był wypełniony w około 70% (oceniam „na oko”) wieczorem szybko zapadała cisza więc można powiedzieć, że było spokojnie. Idąc fotografować wszystkie rzeczy (poza sprzętem foto oczywiście) zostawialiśmy w namiocie. Nic nie zginęło choć lokalni mieszkańcy z El Chalten będący na kempingu w roli obsługi logistyczno-żywieniowej ekipy warsztatów foto wspominali, że w poprzednim roku zdarzyło się, że zginął komuś aparat fotograficzny.

Kamping Poincenot.

Płacenie na miejscu
We wszystkich sklepach, stacjach benzynowych, restauracjach, knajpkach itp., w których byliśmy można było zapłacić kartą. Nie ma zatem konieczności pobierania pieniędzy z bankomatu czy wymiany w kantorze, banku bądź na lotnisku. Wyjątkiem są noclegi, gdzie płaciliśmy gotówką w USD. Warto zatem mieć ze sobą odpowiednią kwotę USD, żeby móc uregulować czekające Cię rozliczenia. Przy czym my spaliśmy w kwaterach prywatnych. Podejrzewam, że w hotelach nie byłoby problemu z płatnością kartą. O płatności za wynajem samochodu pisałem w części poświęconej wynajęciu auta.

Parki Narodowe.
Podczas pobytu odwiedziliśmy dwa parki narodowe i o kwestiach z nimi związanych napiszę teraz kilka zdań.
Park Torres del Paine (Chile) – wstęp do parku jest płatny, a bilety można wykupić przez internet na stronie https://pasesparques.cl/. Zachęcają też do tego sposobu opłacenia wstępu same służby parku. Kod QR z biletu należy mieć przy sobie i okazać zawsze przy wjeździe/wejściu do parku (o ile biuro strażników jest czynne w czasie kiedy wjeżdżasz). Bilet wystarczy okazać do zeskanowania raz dziennie.
Park Los Glaciares (Argentyna) – w okolicach El Chalten wstęp do parku jest darmowy. Na terenie tego samego parku znajduje się również lodowiec Perito Moreno, ale za jego podziwianie trzeba już zapłacić. Bilet można kupić w godzinach otwarcia parku (gdy my tam byliśmy 8-17) przy wjeździe od strony El Calafate drogą 11. Łatwo znajdziesz to miejsce, bo nie sposób go ominąć.

Język

Językiem urzędowym zarówno w Chile jak i w Argentynie jest hiszpański. Niemniej na noclegach, przejściach granicznych, w kanajpkach i sklepach nie było większego problemu w dogadaniu się po angielsku.

Elektryczność

Zarówno w Chile jak i w Argentynie napięcie w gniazdkach elektrycznych wynosi 220V a częstotliwość 50Hz. W Chile występują gniazdka elektryczne typu C oraz L natomiast w Argentynie typu C oraz I. My nie mieliśmy żadnych przejściówek i daliśmy sobie radę niemniej polecam zaopatrzyć się w takową, żeby uniknąć czekania na swoją kolejkę do ładowania sprzętu :).

Mapa

Podaję link do Google Maps, gdzie przygotowałem zgrubną mapę trasy jaką przejechaliśmy, a także naniosłem istotne z praktycznego punktu widzenia punkty, takie jak stacje benzynowe, parkingi itp. Znajdziesz tam również orientacyjne miejsca, z których fotografowałem.

Mapę znajdziesz pod tym linkiem –>  Mapa Google.

Bezpieczeństwo

Przez cały pobyt w Patagonii nie czułem ani przez moment żadnego zagrożenia czy wrogości ze strony kogokolwiek. Nikomu z nas nic nie zginęło, nikt nas nie zaczepiał, czy nie zachowywał się wobec nas wrogo. Nie byliśmy również świadkami takich incydentów. To oczywiście nie zwalnia z zachowania zdrowego rozsądku i po prostu pilnowania swoich rzeczy. Należy też podkreślić, że nikt z nas nie stwarzał ku temu okazji np. poprzez swoje zachowanie czy nocne spacery po mieście.

Koszty
Poniżej postarałem się zebrać najważniejsze koszty dotyczące tego wyjazdu.
Bilet lotniczy : 1448 EUR/os. W cenie bagaż podręczny do 10kg, bagaż rejestrowany do 23kg, pełny zwrot środków w przypadku rezygnacji z lotu, rezerwacja dowolnych miejsc w klasie ekonomicznej na przelotach liniami LATAM (również tych przy wyjściach awaryjnych oraz z większą ilością miejsc na nogi).
Wynajęcie auta : 700USD + depozyt na karcie w wysokości 600tys CLP
Noclegi (dwa) w Punta Arenas : 120USD
Noclegi (cztery) w Torres del Paine (a dokładnie w Serrano) : 840USD
Noclegi (osiem, choć ostatecznie byliśmy 7 nocy) w El Chalten : 560 USD
Nocleg w El Calafate : 50 USD
Bilet wstępu do Torres del Paine : 44.500CLP/os
Duże zakupy głównie spożywcze w Punta Arenas : 207tys CLP
Wstęp na Perito Moreno : 12tys ARS/os
Dostęp do internetu (plan na Amerykę Południową 30dni 20GB + na US 5dni 3GB) : 81USD
Benzyna : około 760PLN

Opis wyjazdu

Samego przelotu i wizyt w Madrycie oraz Miami nie będę opisywał, bo nie sądzę, aby komuś się to do czegoś przydało. Nie jest to również istotne z punktu widzenia celu samej podróży. To, co istotne (zwłaszcza jeśli chodzi o przesiadkę w Madrycie, która jest bardziej prawdopodobna niż to, że ktoś będzie wracał przez Miami) opisałem nieco w części porad praktycznych poświęconych przelotowi.
Zatem po przylocie do Punta Arenas bez problemów, w ciągu 15 min załatwiłem formalności związane z samochodem i zaraz potem ruszyliśmy do miasta. Po rozładowaniu bagaży na kwaterze podjechaliśmy do centrum coś zjeść i wróciliśmy na nocleg. Kolejnego dnia po wymeldowaniu z noclegu (już spakowani) pojechaliśmy na zakupy do centrum handlowego Espacio Urbano Pionero. Byliśmy tam tuż po 8.00. Kupiliśmy jedzenie i napoje na kolejne dni oraz środki czystości, gdyż w Torres del Paine nie ma sklepów. Zapakowaliśmy wszystko i ruszyliśmy w jego kierunku.

Nasze zakupy

Po drodze zatankowaliśmy do pełna oraz do kanistra w Puerto Natales. Tam też zrobiliśmy sobie przerwę na obiad i pojechaliśmy w dalszą drogę do kwatery w Serrano, gdzie mieliśmy spędzić kolejne 4 noce. Na miejscu byliśmy około 15.30. W Torres del Paine spędziliśmy 4 dni fotografując w różnych miejscach, jednak gównie w okolicach hotelu Explora Patagonia, Campingu Lago Pehoe oraz szlaku na punkt widokowy Mirrador Cuernos. Jeden wschód poświęciliśmy na fotografowanie Base Las Torres i tu sądzę, że warto wspomnieć o kilku kwestiach. Treking w to miejsce jest jak czytałem jedną z trudniejszych jednodniowych wędrówek w Torres del Paine. Wędrówkę rozpoczyna się z parkingu przy budynku Welcome Center. Warto wziąć to pod uwagę, bo niektóre źródła wspominają o parkingu znajdującym się na drugim końcu turystycznej wioski, nieopodal hotelu Las Torres Patagonia, jednakże dojazd tam nie był możliwy. Przynajmniej tak było w nocy, gdy tam dojechaliśmy. Całość przejścia to około 20km (w obie strony) i do pokonania jest 800m przewyższenia. Szlak jest dobrze oznakowany za pomocą odblaskowych plakietek, które przydają się zwłaszcza w nocy. Miejscami jest bardzo stromo, a dodatkowo w wyższych partiach zalegał świeży śnieg, co zmusiło nas do założenia raków. Podejście zajęło nam około 4,5 godz. Powrót nieco dłużej, gdyż zatrzymaliśmy się w schronisku/kempingu Chileno, aby napić się i nieco odpocząć. Kemping ten znajduje się mniej więcej w połowie drogi i oferuje również noclegi w swoich namiotach, więc jeżeli dla kogoś przejście całej trasy nocą jest zbyt dużym wyzwaniem może z korzystać z tej możliwości. Trzeba jednak uprzednio skontaktować się ze schroniskiem, aby dokonać rezerwacji.

Budynek Welcome Center przy którym znajduje się parking.

Schronisko Chileno

Schronisko Chileno – namioty do wynajęcia.

11.04 po fotografowaniu wschodu wyjechaliśmy z Torres del Paine kierując się w stronę El Chalten i parku narodowego Los Glaciares. Trasa wiodła przez Cerro Castillo, granicę, Cancha Cerra i dalej drogą 40 przez Esperanza (posiłek i tankowanie) Estancia Librun, Estancia la Irene, by wjechać na drogę 23 prowadzącą do celu.

W El Chalten, a raczej w parku Los Gliaciares pozostaliśmy przez kolejne 7 dni. Pierwotnie planowaliśmy 8, ale o tym później. W samej miejscowości jest w zasadzie wszystko, czego potrzeba. Jest dobrze rozbudowana baza noclegowa, mnóstwo knajpek, kafejek. Są sklepy spożywcze, turystyczne, jest apteka, stacja benzynowa, bankomat, kantor. A to wszystko (z wyjątkiem stacji paliw) w zasięgu maksymalnie 20 min pieszo. Warto zwrócić uwagę na knajpkę Rancho Grande, a to z tego powodu, że jest całodobowa i stosunkowo niedroga. Zwłaszcza, że porcje są takiej wielkości, iż można spokojnie zamówić jedną na dwie osoby. Nie jest to żaden problem, a wręcz obsługa sugeruje nieraz takie zamówienie. W Rancho Grande znajduje się również kantor, ale jak wspominałem wcześniej w części poświęconej płaceniu, korzystanie z niego nie ma większego sensu. Ja wymieniłem tam dosłownie 10USD tylko po to, żeby mieć banknoty lokalnej waluty na pamiątkę.

W okolicach El Chalten jest naprawdę mnóstwo miejsc skąd można zrobić ciekawe zdjęcia. Jest ich bez porównania więcej niż w Torres del Paine. Niemal wszystkie jednak wymagają krótszego lub dłuższego trekingu i o tych trekingach napiszę teraz kilka zdań.
My postanowiliśmy spędzić dwie noce na kempingu Poincenot. Z kwatery w El Chalten wyszliśmy w nocy, gdyż pod drodze fotografowaliśmy o wschodzie jeden z wodospadów na strumieniu Chorillo del Salto. Całość przejścia z parkingu położonego na północnym krańcu El Chalten do kempingu zajmuje około 3 godz. Do przejścia jest 8,5km (w jedną stronę) i pokonać trzeba 400m przewyższenia. Szlak nie jest bardzo wymagający, nie ma wyjątkowo stromych podejść, a całość przewyższeń pokonuje się przez pierwsze 4km. Pokonując go za dnia można przez mniej więcej połowę długości podziwiać bardzo przyjemne widoki z Fitz Roy w roli głównej. Z kempingu jako bazy wypadowej udaliśmy się w trzy miejsca – Laguna de los Tres, Laguna Sucia oraz w okolice Mirador del Glaciar Piedras Blancas. Jeden wieczór fotografowaliśmy też w okolicach samego kempingu.

Takie auta tylko w El Chalten 😉

El Chalten z początku szlaku na Laguna Torres.

Okolice kampingu Poincenot.

Laguna de los Tres, gdzie udaliśmy się na wschód to dość strome podejście, które zajęło nam niecałe 2 godz. Szlak nie jest jakoś świetnie oznaczony, ale też ciężko się zgubić. Do pokonania jest 450m przewyższenia na dość krótkim odcinku około 2,7km (w jedną stronę).

Laguna Sucia, gdzie byliśmy na kolejnym wschodzie, to przejście o podobnej długości, ale znacznie mniejszym przewyższeniu, bo do pokonania mamy jedynie 170m. Za to mniej więcej od połowy drogi praktycznie nieoznakowane. Krótko po pokonaniu znajdującej się tuż przy rzece Rio Blanco stromej ściany wymagającej w kilku miejscach podciągnięcia się na rękach wydeptana ścieżka ginie na rumowisku skalnym i idzie się w zasadzie na azymut po północnym brzegu rzeki. Następnie trzeba jeszcze przejść samą rzekę. My zrobiliśmy to w miejscu, gdzie z góry dopływa strumień mający swój początek w Laguna de los Tres. Dojście z kempingu pod lagunę zajęło nam z tego powodu niemal 2 godz. Dobrym pomysłem był rekonesans szlaku za dnia, choć my przeprowadziliśmy go jedynie do przejścia za stromą ścianę, o której wspominam powyżej.

Mirador del Glaciar Piedras Blancas z którego okolic fotografowaliśmy na zachód to łatwe przejście bez większych różnic w przewyższeniach. Do pokonania jest około 2,5km (w jedną stronę), co nam zajęło mniej niż 1 godz.

Osobnym trekingiem, na który udaliśmy się bezpośrednio z El Chaten było przejście na punkt widokowy Mirador Maestri znajdujący się przy Laguna Torre. Udaliśmy się tam na wschód. Z parkingu w zachodnim krańcu El Chalten jest do przejścia około 10km (w jedną stronę) i około 400m przewyższenia. Szlak nie jest technicznie trudny, choć są dwa dość krótkie strome fragmenty (w jednym miejscu trzeba podciągnąć się na łańcuchu), natomiast jest po prostu długi. Oznakowanie również mogło by być lepsze. Nam przejście zajęło około 3,5godz. Idąc za dnia można przez sporą część podziwiać widoki z Cerro Torre w tle.

Na szlaku do Mirrador Maestri.

W przedostatni dzień naszego planowanego pobytu w El Chalten pogoda w rejonie pogorszyła się i cały łańcuch górski z Cerro Torre i Fitz Roy zginął w chmurach. Zaczęło tez padać, a że prognozy nie wyglądały dobrze to postanowiliśmy wyjechać dzień wcześniej i poświęcić ten czas na obejrzenie lodowca Perito Moreno, którego wcześniej nie mieliśmy w planie. 18.04 około 14.00 wyjechaliśmy po zatankowaniu i napełnieniu kanistra (tak na wszelki wypadek) do El Calafate, gdzie dotarliśmy po około 3,5 godz jazdy. Nocleg zarezerwowaliśmy bez najmniejszych problemów tuż przed wyjazdem z El Chalten przez Booking. Kolejnego dnia wyjechaliśmy w kierunku lodowca. Na granicy parku, gdzie pobierana jest opłata byliśmy około 8:20, a na parking przy trasie widokowej dotarliśmy po około 30min. Trasa jest rozległa i zapewnia widok na lodowiec z kilku perspektyw. Fotografów na miejscu nie było wielu, za to gdy my już się zbieraliśmy zaczęło zdecydowanie przybywać turystów. Fotograficznie miejsce nie jest jakoś wybitnie atrakcyjne, ale w okolicznościach pogodowych jaki mieliśmy w El Chalten uważam, że to był dobry wybór. Około 10:30 wyjechaliśmy w drogę powrotną do Punta Arenas. W El Calafate zrobiliśmy jeszcze przystanek żeby zatankować i kupić jedzenie na drogę. W miejscowości Esperanza zatrzymaliśmy się ponownie na obiad i zjechaliśmy z drogi 40, którą jechaliśmy wcześniej w drogę 5 w kierunku Rio Gallegos i dalej do granicy w Monte Aymond. Już po stronie chilijskiej, w okolicach Campo Harry wlaliśmy paliwo z kanistra do baku. Na nocleg w Punta Arenas udało nam się dotrzeć jeszcze zanim zrobiło się zupełnie ciemno. Reszta pobytu to już odpoczynek i pakowanie przed wylotem. W drodze na lotnisko zatankowaliśmy do pełna auto. Ponieważ lot powrotny mieliśmy o 14:19, to na lotnisku byliśmy nieco przed południem. Tak też umówiłem się na oddanie auta. Lot powrotny do Polski odbył się bez większych niespodzianek, a to co uważam za istotne przekazałem w części poświęconej przelotowi.

Wjazd do Parku Narodowego przy Perito Moreno.

Lodowiec.